McWiara (Newsweek 8/2008, s.70-76)

Dekalog z McDonalda

O tym, że tradycyjny język hierarchów kościelnych jest kompletnie – jakbyśmy dziś powiedzieli – niekompatybilny z konsumenckim językiem wiernych, pisze w książce „Makdonaldyzacja społeczeństwa” amerykański socjolog prof. George Ritzer. Jego zdaniem Kościół dotknął właśnie proces makdonaldyzacji. „Ludzie coraz częściej biorą z chrześcijaństwa to, co im odpowiada, dodają trochę z religii azjatyckich, trochę własnych wyobrażeń i w ten sposób budują własne prywatne religie” – pisze. Przeciwstawia ten trend kulturze tradycyjnej, gdzie człowiek rodził się z określoną tożsamością i miał ją do końca życia. Kiedy ktoś stawał się poprzez chrzest członkiem Kościoła katolickiego, przynajmniej oficjalnie nie wypadało mu akceptować seksu przedmałżeńskiego aż do śmierci. Dziś naszą tożsamość w ciągu jednego życia podobnie jak pracę zmieniamy kilka razy. Budujemy ją z wielu klocków. Tradycyjną naukę Kościoła traktujemy jak jeden z nich. Niekoniecznie najważniejszy.
Ten klocek nie pasuje już do pomysłu na życie seniorki rodu Agnieszki Wojtaszek z Opola, jej córki Danuty Czerkawskiej i wnuczki Agnieszki Sawickiej.
Babcia mówi wprost: – Nie znajduję nic złego w tym, że moje wnuczki mieszkają ze swoimi połówkami i czekają ze ślubem. Po co brać kota w worku? Kościołowi nic do tego. Każdy sam powinien wybierać taką formę kontaktu z Bogiem, jaka mu pasuje.
– Na początku mama była na mnie zła, że pozwoliłam córce dzielić ze swoim chłopakiem dom bez ślubu. Ale z czasem, kiedy zobaczyła, że sobie radzą, są samodzielni i odpowiedzialni, przekonała się, że nic złego się nie dzieje – opisuje ewolucję, jaką przeszła matka, jej córka Danuta.
Wnuczka Agnieszka wyznaje natomiast, że podobnie jak mama i babcia wierzy w Boga i jest katoliczką, ale nie uznaje nauki Kościoła, bo została stworzona przez człowieka. Dlatego z sacrum jej zdaniem niewiele ma wspólnego. Ksiądz, który w trakcie kolędy postanowił traktować ją jak powietrze, bo zobaczył, że żyje bez ślubu, bardziej ją rozbawił, niż zdenerwował. – Mieszkanie należało do mojego męża (wtedy chłopaka) i tylko on widniał w kościelnym spisie parafian. Dla księdza w związku z tym nie istniałam, bo żyliśmy bez ślubu. Traktował mnie podczas wizyty jak powietrze: unikał patrzenia na mnie, nie reagował też na moje pytania. Ale później zdarzali się też bardziej otwarci duchowni, pytali o przyczyny, namawiali na ślub, szczególnie gdy urodził nam się syn – opowiada.
Agnieszka wyszła za mąż dopiero wtedy, kiedy poczuła, że jest gotowa do tej decyzji. Z punktu widzenia nauki Kościoła nie żyje już w grzechu. To ważne, bo kiedy żyła, żaden ksiądz nie dałby jej rozgrzeszenia na spowiedzi. A z odpuszczeniem grzechów mają problem wszyscy katolicy, którzy stosują antykoncepcję albo żyją w konkubinatach. Jednak i z tą – wydawałoby się fundamentalną niedogodnością – nauczyli się sobie radzić. – Nie tylko przykazania z nauki Kościoła traktują jak spis menu w McDonaldzie, robią to także z dogmatami wiary – twierdzi ksiądz Kochanowski. I podczas kiedy na oficjalnej mapie Kościoła w Polsce główne arterie prowadzą do Kościoła toruńskiego i łagiewnickiego, zwyczajny katolik ma swoją własną mapkę z dróżkami bocznymi. Są na nich zaznaczone konfesjonały księży, którzy łagodnie obchodzą się z grzesznymi owieczkami przy spowiedzi, i takie, do których lepiej nie pukać, bo duchowny ma temperament śledczego.
Anna Kotowska, matka dwóch synów, chwilowo zajmująca się tylko domem, ma swojego upatrzonego spowiednika w kościele św. Anny w Warszawie. – Nie dopytuje się, czy tabletki antykoncepcyjne brałam tylko kilka miesięcy, czy łykam je od wielu lat i zamierzam to kontynuować także następnego dnia po spowiedzi – opowiada. Ksiądz daje rozgrzeszenie, bo ona mówi, że łykała, choć wie, że nie powinna. Przemilcza, że robi to od siedmiu lat. Taki ksiądz to prawdziwy skarb. Namiary na niego są wśród wiernych przekazywane pocztą pantoflową lotem błyskawicy. – Wściekałam się, jak ksiądz nie dał mi rozgrzeszenia, bo dopytał, czy to był jednorazowy seks, czy też uprawiam go częściej, bo mieszkam na stałe ze swoim chłopakiem. Pojechałam do drugiego, poleconego mi przez koleżankę, powiedziałam tylko, że uprawiałam seks i dostałam rozgrzeszenie – opowiada Ela, studentka matematyki z Warszawy. Dodaje z dumą, że nie było łatwo, bo i ten zapytał, czy mieszka sama. Żeby nie skłamać, powiedziała, że mieszka z chłopakiem w jednym mieszkaniu, ale śpią w innych pokojach. Bo to przecież prawda. Choć niecała. Śpią w innych pokojach, jak się pokłócą. Anna Sobańska, studentka III roku socjologii, która określa siebie jako regularnie praktykującą katoliczkę, idzie jeszcze dalej:- Nie spowiadam się, bo wychodzę z założenia, że człowiek, który siedzi po drugiej stronie konfesjonału, może mieć na sumieniu więcej grzechów niż ja. Bóg widzi wszystko, dlaczego mam się dzielić szczegółami życia intymnego z obcym mężczyzną?
Na takie usługowe traktowanie konfesjonału jak urzędu skarbowego, do którego przychodzi się z PIT i robi wszystko, żeby rozliczyć się na swoją korzyść albo w ogóle unika wykazania dochodów, coraz częściej narzekają księża. – Mój kolega opowiadał o swojej rozmowie z hiszpańskim księdzem, który przyjechał do Polski i miał okazję spowiadać. „To prawda – miał powiedzieć, patrząc na frekwencję w naszych kościołach – możecie się cieszyć. Ale ja słyszę już w konfesjonale te same nuty, początki tej samej duchowej erozji, którą słyszałem u siebie dwadzieścia lat temu, kilka lat przed tym, jak hiszpański Kościół spotkała katastrofa” – opowiada Szymon Hołownia. Kościoły hiszpańskie, włoskie czy bawarskie jeszcze przed dwudziestu laty były podobnie pełne wiernych jak u nas dzisiaj. Teraz jeden po drugim są zamykane. Wyburza się je albo zamienia na sklepy, kina czy teatry. Nie ma kto do nich chodzić, nie ma kto ich utrzymywać. – To dla nas groźne memento – ostrzega ksiądz Kochanowski.

Już dziś katecheci narzekają, że wychowywanie w wierze dzieci szwankuje nawet w małych diecezjach. A to dlatego, że dorośli katolicy często reprezentują poziom rozwoju duchowego swoich pociech.