Banał, kicz i inne polskie przypadłości

rozmowa z ks. prof. M. Starowieyskim
Wiadomości KAI, 13 kwietnia 2008r.

Tragedią obecnej sytuacji jest to, że spadek kultury następuje po pontyfikacie papieża, który jak może żaden z poprzedników, kładł w tak ogromnym stopniu nacisk na kulturę! – mówi KAI ks. prof. Marek Starowieyski, znawca literatury starochrześcijańskiej i patrolog. “Jan Paweł II nie inwestował we wspaniałe budowle, ale dał podwaliny pod dalszy rozwój kultury chrześcijańskiej. Tymczasem Polska tego nie usłyszała. Zaryzykuję stwierdzenie, że w tej dziedzinie dokonaliśmy wręcz kontestacji nauki Papieża” – dodaje.

A oto pełen tekst wywiadu z ks. prof. Markiem Starowieyskim

KAI: Jak z punktu widzenia znawcy literatury starochrześcijańskiej prezentuje się dzisiejsze chrześcijaństwo?
– W badaniu starożytnego chrześcijaństwa, bardziej od samej doktryny interesuje mnie człowiek: jak on w ciągu wieków przeżywał Boga. Ludzie w późnej starożytności dużo intensywniej przeżywali religię, a więc ich doświadczenia były bardzo bogate. Tragedią każdego chyba pokolenia jest przeświadczenie, że ci żyjący dawniej byli głupi i wszystko trzeba dopiero odkryć.
Nie wyobrażam sobie jakiejś patrologii archeologicznej, „starociowej”. Widzę ją raczej jako kontakt ze znajomymi, którzy mnie o czymś pouczają i z których mądrości czerpię, jak od starszych braci. A że były inne warunki? Cóż, ludzie jednak są do siebie podobni, zdarzenia też. Można więc bardzo wiele się nauczyć, szczególnie w tej najważniejszej ludzkiej sprawie: poznania i pokochania Boga.

KAI: Czy chrześcijanie pierwszych wieków byli ludźmi żarliwszej wiary niż współcześni?
– Co to znaczy pierwsze wieki? Każdy z nich jest zupełnie inny; I wiek jest inny niż II, III odmienny od IV, itd.; a ten wiek z kolei jest inny w Syrii, inny w Galii czy Konstantynopolu. Tamci chrześcijanie na pewno jednak mieli dużo łatwiejsze warunki dla swojej wiary. Późna starożytność był epoką wielkiego napięcia religijnego i niezwykłej żarliwości religijnej, nie tylko chrześcijańskiej, ale także pogańskiej. W tych warunkach łatwiej było wyznawać swoją wiarę niż w naszej epoce, gdzie panuje w tym względzie duża obojętność. Dla nich po prostu religia była sprawą najważniejszą. Dla nas już, niestety, nie.

KAI: Czy myśli Ksiądz, że znajdujemy się w epoce bezprecedensowego w dziejach, „chłodu” religijnego?
– Niewątpliwie stoimy wobec pewnej bezprecedensowości. Jeżeli w Cesarstwie chrześcijaństwo zwalczano w imię religii rzymskiej, to teraz zwalcza się je z nie mniejszą zaciekłością w imię ateizmu. Ten zaś rodzaj ateizmu jest zjawiskiem stosunkowo świeżym. Owszem pojawiał się on w różnych epokach, ale nigdy w tak agresywnej formie jak dziś. Tym bardziej, że laicyzm obecny, rozwijający się szczególnie od XIX wieku, przybiera dziś formy patologicznego fanatyzmu, często wręcz groteskowego zacietrzewienia i skrajnej nietolerancji. Mieliśmy np. casus Buttiglione – to był klasyczny przykład zaszczucia człowieka w imię fanatyzmu antyreligijnego; można też podać przykłady z naszej polskiej rzeczywistości… W tej chwili bycie człowiekiem wierzącym, w niektórych przynajmniej środowiskach, zaczyna wiązać się po prostu z bohaterstwem. Każde wyznanie wiary czy nawet samo mówienie o prawdzie absolutnej jest traktowane jako fundamentalizm, „ajjatollahizm”, „talibanizm” itd., itd. Ponadto ludzie współcześni niewierzący, w przeciwieństwie do tych, których znałem w dzieciństwie, zupełnie nie rozumieją lub nie chcą zrozumieć czym jest i może być dla człowieka wierzącego wiara, kim jest Chrystus czy Maryja, czym Pismo św. i Kościół, i nieustannie ranią ludzi wierzących swoimi często ordynarnymi bluźnierstwami i dowcipasami w imię tolerancji i wolności. Tolerancja jest dla wszystkich z wyjątkiem chrześcijan.

KAI: Powiedział Ksiądz, że właściwie każde pokolenie sądzi, że żyje w czasach wyjątkowych. Może więc błędne jest i to obecne poczucie niespotykanego wcześniej „stężenia” agresywnego laicyzmu?
– Pamiętamy, jak w szkole wbijano nam do głowy, że wszystko przed rewolucją październikową było do kitu a teraz wszystko jest wspaniale. Francuzom wbija się do głowy, że ich historia zaczyna się od Rewolucji Francuskiej; nowi ideolodzy – wszystko jedno: lewicowi czy prawicowi – tłumaczą, że wszystko zaczyna się od nich właśnie…
Myślę, że ogromnym niebezpieczeństwem Europy jest oderwanie się od swoich korzeni. Zapomnieliśmy, że to, co stanowi prawdziwą wartość współczesnej Europy zrodziło się z trzech elementów: z greckiego pojęcia wolności, z rzymskiego określenia osoby ludzkiej oraz z miłości chrześcijańskiej. Jeżeli ktoś nie zna Grecji, nie ma szacunku dla prawa rzymskiego i wywodzącej się z niego koncepcji osoby ludzkiej a powtarza za Majakowskim „jednostka zerem, jednostka bzdurą, jednostki głosik cieńszy od pisku”; i w końcu jeśli nie wie, że wolność i wartość osoby ludzkiej cementowała miłość chrześcijańska – po prostu nie rozumie Europy.

KAI: Nasz kontynent cierpi na „deficyt” owych mądrych, którzy chcą budować przyszłość nie tracąc z pola widzenia dorobku minionych pokoleń?
– Każdy ogrodnik wie, że korzenie są najważniejsze. W tej chwili o nich zapomnieliśmy, a tworzymy koncepcję zjednoczonej Europy, daleką od tej, którą mieli jej prawdziwi ojcowie: Adenauer, Schuman, de Gasperi, czy Jan Paweł II. Jaka to historia Europy, gdy np. z historii Francji wyeliminuje się Chlodwiga i jego chrzest a z Polskiej – jej tysiącletnie chrześcijaństwo, jak to chcieli Gomułka and company? Dzisiaj odcina się człowieka od jego historii, by móc nim manipulować, bo z człowiekiem bez korzeni można zrobić wszystko.

KAI: Jakie będzie w takim razie chrześcijaństwo przyszłości? Czy wróci do małych ale niezwykle mocnych duchowo enklaw, które będą w stanie oprzeć się pokusom i presjom laickiego świata?
– Nie wiem i nie mam zamiaru bawić się w proroka, szczególnie zaś w sytuacji polskiej, gdzie od kilkudziesięciu lat działają z zapałem prorocy, tyle że z ich proroctw jakoś dotąd niewiele wychodzi…
U nas, zgodnie z duchem poprawności politycznej, której ulegają zarówno niekatolicy jak i niektórzy katolicy, trzeba na ogół o Kościele mówić źle. Dziś każde szanujące się pismo, katolickie czy nie musi przypadkiem rozwijać jeremiady nad Kościołem, zazwyczaj bardzo nudne i banalne, nie mające jednak wiele wspólnego z polską rzeczywistością. Bo widok Polski katolickiej z okien dziennikarskiej Warszawki czy Krakówka jest bardzo daleki od rzeczywistości polskiego Kościoła.
Moja wizja Kościoła jest nieco inna, bo jest oparta nie na donosach dziennikarskich, ale na oglądzie. Przewędrowałem i ciągle to jeszcze czynię w miarę moich sił, Polskę od Świnoujścia do Ustrzyk i od Ełku po Wisłę; nocuję po plebaniach i nie tylko; rozmawiam z księżmi, biskupami a także ludźmi, którzy nie wiedzą, kim jestem. Widzę świetne zespoły parafialne, ciekawe inicjatywy, rozwijające się dynamicznie liczne ruchy, księży świetnie współpracujących z nauczycielami a proboszczów z władzami w celu pomocy ludziom; dostrzegam ciekawe inicjatywy w seminariach, itd., itd. Czy wszędzie? Oczywiście, że nie, ale byłoby naiwnością, że wszędzie wszystko jest OK. Trzeba jednak mieć dużo złej woli albo być daltonistą na dobro, (do czego zresztą nas pilnie przyuczają mass media katolickie i laickie), by tego dynamizmu polskiego Kościoła nie widzieć.
Nieszczęściem każdej parafii są dewotki, wścibskie plotkary, węszące zło w Kościele, szczególnie u księży, i z wyraźną satysfakcją rozplotkowujące, czy jest ono prawdziwe czy nie. Jakże często nasi dziennikarze, katoliccy czy nie, przynajmniej niektórzy, są do nich dziwnie podobni. Proponuję ustanowić nagrodę „dewotki roku” dla dziennikarzy zajmujących się Kościołem. Rywalizacja zapowiada się ostro…